środa, 11 listopada 2020

Opowiem Wam bajkę

 





                 Za górami, za lasami 15 km od stolicy państwa mieszkała bibliotekarka, która ukończywszy studia "Informacji naukowej"  osiadła na wsi. Owa informacja naukowa była dla niej o tyle przydatna, że bez problemu umiała znaleźć odpowiedź na prawie każde pytanie. Oczywiście takie na jakie chciała. A że od kilku miesięcy z każdej strony była bombardowana (jak każdy) informacjami o zarazie zza Uralu, to miała w tyłku poświęcać czas na kolejne newsy na ten temat.

Owa bibliotekarka z początku drwiła z zarazy jak większość... ba nawet wspólnie żartowała z tej cholery z własnym medicusem - obie panie boki zrywały z nietoperza i chińskich zupek - do czasu. Kiedy to dziadostwo krążyło gdzieś po świecie bibliotekarka w ogóle tym nie zajmowała swojej ślicznej, wiejskiej główki - nawet jak wiosenną porą pozamykali ludzi w domach, ona myślała o czymś zupełnie innym - ot choćby czy żółty fotel będzie się ładnie komponował z zielenią kwiatów i bielą ścian w jej nowym  miejscu pracy.

Kiedy wreszcie jej placówka po remoncie mogła przyjąć spragnionych książek czytelników, moja bohaterka bardzo rwała się do pracy. Co prawda nabrała już respektu do wirusa, jednak dalej uważała, że jest niezniszczalna i nic jej nie grozi. Do tego stopnia niezniszczalna, że nawet pracowała kiedy wybierano króla w jej królestwie. Owszem w pierwszym nieodbytym terminie rodzina zabroniła jej wziąć udziału, ale w drugim kiedy podobno wszystko się wypłaszczało to czemu nie. Nie, ona aż tak bardzo nie jest naiwna by wierzyć w słodkie słówka różnych heroldów jednak letnią porą i w rygorze sanitarnym była mniejsza szansa, że owa "influenza" ją dopadnie.

Bibliotekarka nabrała szacunku i rewerencji do owej plagi wczesną jesienią, gdy nagły przyrost zachorowań przybrał na sile. Jeszcze uważała, że to gdzieś krąży daleko, daleko od jej wioski więc owszem szanując ale bez lęku wytrwale pracowała. Strach przyszedł niespodziewanie, kiedy okazało się, że w najbliższej rodzinie młody silny, mężczyzna przez to morowe powietrze dostał zapalenia płuc. Kiedy to serdeczny znajomy jej księcia z bajki z którym żyje, zaraził się będąc na obiedzie  u swojej rodziny, a już kiedy spotkany przypadkiem naczelny dowódca obrony i ochrony powiedział, że w okręgu w którym mieszka jest ponad 3 tys przypadków zarazy, kiedy padła ochronka dla dzieci   praktycznie dostała histerii.

Pracowała nadal, ale bardzo uważała: maseczka, pleksi, dezynfekcja książek, których nie dotykała, dezynfekcja powierzchni, dłoni, wietrzenie. Na spacerach maseczka lub przyłbica w sklepie rygor itp itd I wszystko cacy. Trochę była zła na swojego pryncypała, który pod wpływem jednej z koleżanek zamknął dostęp do półek dla czytelników. Nasza  bohaterka uważa, że krócej czytelnik sam sobie wybierze książkę (oczywiście mając zakryty nos i usta i zdezynfekowane ręce) niż trwa bieganie pracownika i pokazywanie czytelnikowi książek do wyboru - ale rozkaz, to rozkaz.

I tak bibliotekarka sobie żyła i pracowała i zdrowa była, aż pewnego dnia przyszła sobie rodzina wymienić książki - dwoje dzieci i tata. Jedno z dzieci nie miało zakrytych ust i nosa, ale dzieci nie mają obowiązku. Trochę zajęło wyszukanie książek dla tej zacnej rodziny, bo dzieci marudne, a tata niezdecydowany, kiedy już zadowolona rodzina sobie w podskokach wychodziła nagle tatuś będąc już w drzwiach się odwrócił i rzekł "Bo my to jesteśmy na kwarantannie, ale nam się nudziło więc przyszliśmy do biblioteki wymienić książki" i wyszedł.......... Naszą bohaterkę najpierw zatkało, potem zaczęła się śmiać, a potem dezynfekować wszystko czego ta rodzina dotknęła zaczynając od siebie.

Na nic jej zabiegi szamańskie, na nic kadzidła i wonności, na nic płyny żrące wszelakie... po 5 dniach od wizyty tak zacnych i prawdomównych gości nasza gwiazda poczuła ucisk w klatce piersiowej - to był pierwszy objaw, że coś złego dzieje się w jej organizmie, kolejnym były bóle głowy, mięśni i stawów. Kiedy za niska temperatura spowodowała niemoc w jej ciele, niezwłocznie zawiadomiła medicusa.

O dziwo medicus odpowiedział tego samego dnia, oczywiście nie widząc pacjentki na oczy, ale zaproponował jakieś wąchadło i preparaty przeciwzapalne i kazał się obserwować,  ponieważ nie wiadomo było czy to grypa, przeziębienie czy zaraza. Jak się by pogorszyło to bibliotekarka ma zawiadamiać. Niestety wąchadła działały tak jakby ktoś je wylewał na ścianę, a nie wdychał, inne preparaty działały podobnie. Ucisk w klatce był coraz większy i miała wrażenie jakby ktoś do jej płuc wlał gipsu. Pewnej nocy przyszły takie duszności, że całe życie przeleciało jej przed oczami. 

Oczywiście w czasie największej duszności bibliotekarka najbardziej martwiła się kto po jej śmierci zajmie się kotem i psem. Nie wezwała pogotowia, bo po informacjach pokazywanych w skrzynce z trubadurami,  mówiących o tym ile to powozy jeżdżą z pacjentem, a ile czekają na przyjęcie do lazaretu, wolała spróbować przeżyć noc w domu. Ale w razie nagłego zejścia, już wcześniej, zanim zachorowała, uzgodniła z księciem z bajki  w co ją ma ubrać do kremacji tylko ma jej kupić nową bieliznę - co prawda skwitował to zapytaniem, "czy stare majtki się gorzej palą" ale spiorunowany wzrokiem obiecał spełnić jej prośbę.

Gdyby tamtej najgorszej nocy, kiedy łapała powietrze jak ryba, kiedy się dusiła (dodam, że nie miała kaszlu) wiedziała co wie teraz, żeby po tej "informacji naukowej" sięgnęła po rzetelną wiedzę wiedziałaby, że nie można bagatelizować takich reakcji organizmu. Nie ma, że strach przed wożeniem, nie ma, że ktoś inny może bardziej potrzebuje pomocy, nie ma że może wytrzymam, może nie umrę - Nie ma!!! I nie chodzi tu tylko o brak tlenu, tylko takie duszności mogą być objawami zatoru płucnego, takie duszności mogą spowodować zawał lub udar - przy takich dusznościach wzywa się karetkę, pomoc, pogotowie, medicusa!!! Przy takich dusznościach nie należy zgrywać bohatera.

Nasza bohaterka przeżyła takie 3 noce - no idiotka - jedna była najgorsza, dwie lżejsze ale.. to nie koniec bajki. Kiedy nasza miła dziewczyna straciła smak i węch wówczas utwierdziła się, że to ta zaraza z za Uralu - ta chińska zupka z nietoperza. Niezwłocznie zawiadomiła medicusa, ten dał skierowanie na mazanie, które niezwłocznie zaliczyła. Nie będę tu opisywać jak dziwne i przygnębiające  jest wrażenie kiedy się stoi w kolejce na wymaz, kiedy patrzy się na ludzi i nie wie kto przeżyje "swoją śmieć".. no ale dobra.

        Wymaz pobrany i czekamy. Ale nie byłabym sobą gdybym nie opowiedziała o księciu z bajki, bo jego bohaterska postawa w tym wszystkim jest godna przedstawienia. Otóż z chwilą gdy bibliotekarka oznajmiła, że musi jechać na pomazanie książę wpadł w histerię i panikę. Owszem wyprowadził powóz, zaprzągł konie,  zawiózł bibliotekarkę, ale był w pełnej zbroi - kapturze, masce, przyłbicy, rękawicach - na nic zdały się tłumaczenia, że skoro bibliotekarka ma objawy od 5 dni to jeśli miała księcia zarazić, to już dawno zaraziła, zwłaszcza, ze w ciągu tych dni nie izolowała się, bo nie miałby kto usługiwać: prać, sprzątać, gotować, pod nos podstawiać. Książę wiedział swoje i już - wywiózł naszą bohaterkę od drugiej strony punktu pobraniowego, by nie widzieć procedury - ot taki strasznie jest wrażliwy ten jej książę z bajki.  Kiedy wrócili do domu, książę ledwo konie odczepił i powóz schował, wpadł do domu w kapturze i przyłbicy rzucił się na łóżko pod koc i zaczął się trząść tak,  że dostał gorączki, jęcząc że ma słabość w nogach . Bibliotekarka myślała, że już sprzedała zarazę księciu, ale ten po podaniu kilku proszków (dosłownie 3) - ożył i do tej pory ma się świetnie - a wszystko to się działo 5 dni temu. Okazało się, że ze stresu również można dostać gorączki - a książę bidulek bardzo się przejął - tylko ciekawe czym. Chyba tym, że w razie czego to nie miałby mu kto pod nos wszystkiego podawać i musiałby sam dupę ruszyć. 

Minęła doba i okazało się, że bibliotekarka nie ma w sobie zarazy - jej wynik jest ujemny. Zaskoczenie i niedowierzanie nie tylko dla niej, ale i dla medicusa, który powiedział, że był na 100% pewny, że ten wirus krąży w bibliotekarce. Jest jednak na to pewne wytłumaczenie: mazanie było przez nos do gardła, nasza bohaterka ma bardzo słabe naczynka w nosie i patyczek z wymazem był zakrwawiony. Od razu miła pielęgniarka powiedziała, że może być wynik albo przekłamany, albo niejednoznaczny. Dodam, że drugiego skierowania medicus wystawić jej nie może, ale za to wreszcie (cały czas na odległość, bez widzenia) przepisał pacjentce dość silne preparaty, które wreszcie zaczęły skutkować.

Bibliotekarka podejrzewa u ciebie zapalenie płuc (bo podobne bóle w śródpiersiu i duszności miała w 7 klasie i wówczas zdiagnozowano jej zapalenie płuc)  i w ten sposób nakierowała medicusa na odpowiednie medykamenty. "Skoro ma pani takie objawy jak kiedyś....") Tylko, że wówczas miała lat 14, a teraz prawie pół wieku więc mogła nie zapamiętać, coś pomylić .... Śmieszne? To jeszcze w tym wszystkim nie jest najśmieszniejsze.

Lekarz przepisujący antybiotyki na podstawie teleporady i sugestii pacjenta, a w zasadzie zdiagnozowania się przez niego samego  - eee to nic... Wiecie, że na kwarantannie bibliotekarka była dopiero wówczas kiedy dostała skierowanie na wymaz, mając objawy choroby od 5 dni? Co z tego że była na L4 - przecież na L4 mogła iść np do biblioteki wymienić książki, do sklepu, do psiapsi na kwusie i ciacho, mogła chuchać, dmuchać, pierdzieć po całej okolicy - mogła zarażać wszystkich dookoła, rozdawać całusy i przytulasy.  Rozśmieszył ją policjant, który przyjechał sprawdzić czy siedzi w domu i powiedział, że powinna się odizolować, w masce po domu chodzić itp - tylko po co, po tylu dniach, bez sensu - jedząc wspólne posiłki, siedząc w tych samych pokojach, korzystając z tych samych toalet - rychło wczas. 

Teraz nasza bibliotekarka po tej informacji naukowej, już uważnie słucha i więcej czyta i ostatnio usłyszała jak jakiś mądry człowiek powiedział iż w tej chwili źródłem zakażenia są domy rodzinne, zarażamy się wśród domowników.. ale jak tego ma nie być, skoro izolacja jest z chwilą dostania skierowania na testy - powinna być od razu z momentem telefonu do przychodni - kontaktu z lekarzem - od górnie.  Obserwacja siebie jeśli objawy się nasilą to skierowanie na test, jeśli nie, to znaczy, że było przeziębienie czy zwykła grypa i koniec kwarantanny.   

Bibliotekarka czuje się już lepiej - antybiotyk pomaga, choć tak jak ostatnio wyczytała, to dziadostwo które w niej siedzi cofa się i atakuje znów - następuje chwilowa poprawa, po czym przychodzi słabszy moment. Na szczęście duszności ustąpiły, których to pamiętajcie nigdy, ale to nigdy nie należy bagatelizować. Zaczyna wracać jej węch i smak - jeszcze wybiórczy ale już coś "wisi" w powietrzu. Dodam, że brak smaku i węchu z początku jest zabawny, ale po kilku dniach wkurza, bo nawet doprawienie zupy staje się wyzwaniem nie do przeskoczenia. Co prawda nie czuć smrodu skarpet księcia z bajki, ale jednak nie jest fajnie jak wszystko smakuje jak woda lub papier.

Rodzina i książę czują się dobrze (na razie) bibliotekarce został jeszcze jeden dzień, w którym może zarażać (a niemożliwe by ta zagraniczna influenza jej nie dopadła, z tak klasycznymi i wszystkimi objawami (poza kaszlem i gorączką, a w zamian strasznym osłabieniem - 34,9 to trochę cieplej niż skrzynia umarlaka) Wymaz po prostu wyszedł przekłamany.  Książę i potomstwo mają  jeszcze tydzień na sprawdzenie czy ich zaraziła czy też nie.

Bibliotekarka dziś przy obiedzie zapytała: "książę, a coś ty taki blady" na co córka " mamo przestań, bo on zaraz się do łóżka położy i będzie się doszukiwał objawów korony - jeszcze ci tego potrzeba".

Także poczekamy i zobaczymy czy bajka będzie miała szczęśliwe zakończenie - pewne jest już to, że dla wiejskiej bibliotekarki - tak, choć mogło być bardzo źle. 



2 komentarze: