środa, 20 listopada 2019

Nie taki Diabeł... urodzinowy w Papieżu;)



Jak co roku urodziny i jak co roku na początku miesiąca euforia i podniecenie, chęć jak najszybszego wyciągnięcia sobie kart urodzinowych, ale im bliżej urodzin tym  lęk co wyciągnę - jaki będzie dla mnie najbliższy rok.
Powiem szczerze, że ten co minął był bardzo, ale to bardzo intensywny. W poprzednim się działo i nie sądziłam, że może dziać się więcej i mocniej - a jednak. Podjęłam sporo nowych działań i wyzwań, gównie zawodowych, ale najbardziej zaskoczenie wywołał awans społeczny - otrzymałam najwięcej głosów ze wszystkich kandydatów do rady - choć ciut mi nie po drodze z nową władzą wiejską - to jednak zaskoczona jestem sympatią otoczenia i obdarowanym zaufaniem. Natomiast nowa władza gminna dość intensywnie przygotowuje się do remontu mojego lokalu "pracowego" i powiększenia go o inne pomieszczenia. Dość ostrożnie podchodzę do ich jeszcze nie rozpoczętych, a obiecanych działań - nie uwierzę jak się nie zacznie, a cieszyć się będę jak się skończy. Także działo się wiele, awansowałam społecznie - czy nowy rok jaki dla mnie się zaczyna da mi odpocząć? Przyniesie jakieś zmiany? Będzie dobrze?
Boję się, ale zacząć muszę :)



1 Ogólna prognoza na rok - Papież - Wreszcie trochę spokoju, po dwóch latach bardzo intensywnych przyjdzie majestat. Będę działała w myśl zasad głównie moralnych, mogę stać się mentorem, nauczycielem, przewodnikiem, autorytetem. Będę wsparciem i opiekunem. Może ogarnie mnie chęć nauki, podniosę kwalifikacje. Ktoś mi kiedyś powiedział, że karta Papieża mówi o powrocie na łono kościoła - nie wiadomo tylko czy to będzie ślub, pogrzeb, chrzciny - w każdym razie jakaś uroczystość kościelna. Spokój, wyciszenie, czasem nuda - rok odprężenia.
2 Energie które odchodzą - paź mieczy - poddenerwowanie, poszukiwanie, wieczne doszukiwanie się czegoś, kontrola, sprawdzanie.
3 Cele które udało Ci się osiągnąć - rycerz mieczy - oj zamieszania było sporo, może nie spaliłam mostów, nie zdewastowała to co osiągnęłam, ale bardzo intensywnie działałam, często się denerwowałam - zupełnie nie potrzebnie. Dużo robiłam dla innych.
4 Sprawy, które przechodzą - 6 kielichów - O! Moje bagienko - gówienko znane, lubiane, uwierające, ale na tyle bezpieczne i ciepłe, że strach wyjść z niego i coś zmienić. Powroty i sentymenty (na szczęście z największym się już uporałam). Dzieci - swoje i cudze :)
5 Gdzie jesteś dziś - 8 buław - jeszcze rozedrgana emocjonalnie, pena działań, możliwości, pomysłów. Zaangażowania się i w prace zawodową, i działalność społeczną - dużo informacji, zamęt, bardzo jeszcze intensywny czas ale już powoli odczuwalne jest wyhamowanie - czas odpoczynku.
6 Nowe energie które się pojawią - Moc - Siła fizyczna i psychiczna- nie chcę dążyć po trupach do celu - a ta karta może o tym mówić - ja chce wyciszenia, zwolnienia. Ta karta ma dla mnie czasem niezrozumiałe znaczenie podobnie jak karta Słońca. Niby wszyscy mówią, że jest pozytywna a ja jakoś tej pozytywności w niej nie odczuwam. Nie chcę też cały czas się kontrolować - spinać. Pozytywne jest to że Moc daje możliwość pokonania przeszkód. Siła symbolizuje władzę (podobnie jak Papież) - ale gdzie ja bym miała tę władzę zdobyć? - dyrektorkę mam nową/starą z kontraktem na 7  lat. Władza lokalna dopiero co wybrana.  Mądrość wewnętrzną (znów podobnie jak Papież) i odwagę to chętnie przyjmę. Jakoś namiętności tu nie widzę - w końcu na miłość ma 5 monet. Będę za to wykonywać swoją pracę z pasję - co już czynię, rywalizację to mam na co dzień (do zazdrośnic w pracy jestem przyzwyczajona). pomnażanie majątku bardzo mi się podoba. No zobaczymy co mi ta Moc przyniesie.
7 Trudności z którymi się zmierzysz - rycerz monet - tu jakby praca, dyscyplina, finanse. Robienie od - do. Rycerz monet jest nudny  czyżbym po odpoczynku zatęskniła za działaniem, a tu nuda, sztampa i przewidywalność? Z 3 mieczy może chodzić o trudności w sprawach finansowych - oby Moc pozwoliła mi szybko się z nimi uporać.
8 Cele które możesz osiągnąć - królowa monet - ooo kocham tę kartę, pokazuje kobietę piękną, mądrą zadbaną, z dobrym gustem. To matka, żona i kochanka - mała Cesarzowa, ale z lekką rączką - królowa monet uwielbia wydawać pieniądze - nawet nie swoje, nawet ponad miarę. I tu muszę uważać by wydawać tylko pieniądze które mam w garści, te co są na koncie, a nie obiecane albo planowane.  Królowa monet, stateczna i poważana (nie lubię być poważna :P) - choć spełniona - oby nie biedna przez swoją głupotę ;) 
9 Twój stan psychiczny - as kielichów - oj łzy się poleją rzęsiste, Kielichy nie są dobre na stan psychiczny - tu jest za dużo wody, marzeń, niepewności, takie rozmemłanie psychiczne.  
10 Zdrowie - 9 kielichów - Ja tu widzę pełen relaks po pracy - czyżby jakieś L4 się przytrafiło (na ostatnim byłam ponad 2 lata temu). Niby wróżą mi nadwagę - ale ja bardzo tego pilnuję - staram się nie przytyć, a bardzo chcę schudnąć - ruszam się, chodzę na jogę.  Znalazłam jeszcze taką "diagnozę" - ból ucha - dziękuję :P
11 Miłość - 5 monet - ciemno, szaro i ponuro - zimno, mokro, bez serca, chłód i żebractwo uczuciowe - mam dalej pisać? Chyba już starczy.
12 Przyjaciele - 4 buław - stabilizacja w tej materii, swoje sprawdzone grono i bardzo sympatyczny czas spędzony z przyjaciółmi.
13 Finanse - 3 mieczy - tu jakby rozsądek brał górę nad namiętnościami do wydawania pieniędzy co przy królowej monet bardzo jest przydatne. Logiczne, konkretne, bardzo przemyślane dysponowanie pieniędzmi. Natomiast nie ma w tej karcie jakiś większych finansów, przypływu gotówki. Będzie to trochę trudniejszy czas, może będę musiała przeczekać, ale ta karta nie mówi o fiasku finansowym jak karta Wieży czy 5 monet - pocieszające jest to, że karta Mocy powinna mi pomóc przetrwać i wyjść z ewentualnych kłopotów. W sumie to dziwne, bo wchodzę w 8 rok osobisty, a już jestem w 8 numerologicznym, a to najlepszy czas jeśli chodzi o sprawy finansowe - poza tym mogę być królowa monet, a niespodzianką jest przypływ gotówki w 7 monet ale w późniejszym czasie więc jak to się ma do 3 mieczy, choć rycerz monet jest jako trudność - straszne zamieszanie? Jak będzie - zobaczymy.
14 Praca - as buław - nowe pomysły, nowe zadania, nowe plany, a może i nowe miejsce :)
15 Niespodzianki - 7 monet - karta oczekiwania na plony, zrobienie wszystkiego co w mocy by osiągnąć cel, ale ten sukces nie będzie zależał ode mnie. To podglądanie, przypatrywanie się, to sukces finansowy (jak to się ma do 3 mieczy?) ale z opóźnieniem. Los coś mi szykuje - pozytywnego, niezależnego ode mnie, ale bardzo dla mnie wartościowego.
16 Urodzinowy dar od wszechświata - Diabeł - Czy ja zawsze muszę dostać "dziwny" dar? - obsesja, osaczenie, przywiązanie się do jakiejś idei, ale łatwość uwolnienia się z "nałogu" jeśli się chce. Kuszenie Losu ;) Powiedziałabym, że zdrada i namiętność (po raz kolejny wychodząca w kartach, tylko jak do realizowania w 5 monet? ) Diabeł wychodzi mi w kartach kiedy pytam w kółko o to samo - czyli odpuść bo już masz właśnie obsesje. Jakże to jest odwrotna karta do "bogobojnego" Papieża, który wyszedł jako energia roku. Tam autorytet, powaga, dostojność, a tu szaleństwo, gniew, destrukcja i samounicestwienie, uwodzenie. Czyli co? To tak jakby o mnie w tym roku, pisał Julian Tuwim w wierszu "Ewa"

A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał,
Jest więc odtąd na wieki i grzeszna, i święta,
Zdradliwa i wierna, i dobra i zła,
I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza...
I anioł i demon, i upiór i cud,
I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna.
Początek i koniec - kobieta - to ja.


                         

sobota, 2 listopada 2019

Bardzo trudny Dzień Zaduszny

Od wczoraj przygotowywałam się do napisania tego postu i im bardziej układałam go w głowie tym ciężej było mi usiąść i go napisać. Dzień Zaduszny - jak sama nazwa wskazuje dzień za dusze, w dniu dzisiejszym wspominamy zmarłych, ale nie tak jak wczoraj smutno i poważnie, 2 listopada to czas np koncertów poświęconych zmarłym muzykom czy kompozytorom, w ten dzień opowiada się anegdoty, rodzinne historyjki, można czytać czyjeś wiersze, książki, listy, oglądać fotografie. Właśnie dziś należy wspominać o zmarłych dobrze, starać się "podziękować" im za to co dobrego dla nas zrobili, co nam dali, co my od nich dobrego (podkreślam dobrego) zaznaliśmy. Wiadomo, że nigdy w relacjach nie było tylko dobrze, nie było słodko, nie było cudownie, ale tego dnia 2 listopada w ramach "modlitwy" przypomnijmy sobie swoich bliskich zmarłych i podziękujmy im za dobro - czasem było to słowo, czasem gest, czasem coś materialnego, a czasem dobre emocje. Zamiast "Bizancjum" na grobach, zatrzymajmy się na chwilę i wspominajmy, bo ci co zmarli żyć będą jeśli się o nich będzie pamiętać.

Dlaczego ten wpis jest/będzie dla mnie trudny, bo chcę w nim przedstawić Wam moich najbliższych i napisać to, co od nich  dostałam dobrego. Być może ktoś powie po co się obnażam w tym wpisie? Bo chce - dla siebie, może dla moich najbliższych, dla tych, których już nie ma. Ale żeby oczywiście nie było tylko melancholijnie, poważnie i tak podniośle, postanowiłam do swoich najbliższych dopasować kartę tarota :).

Mój tata

Dla mnie najważniejsza osoba wśród moich zmarłych. Odszedł w czerwcu 2004 roku w dniu zakończenia roku szkolnego moich dzieci, w rocznicę poznania się z moją mamą, miesiąc po komunii mojej córki, miał 58 lat. Co dobrego dał mi tata - przede wszystkim życie. ;) Najlepsze prezenty - począwszy od wielkiego białego misia, którego zażądał z wystawy Domów Towarowych "Smyk", poruszył niebo i ziemię, i nawet kierownika piętra, by go móc kupić dla mnie, kłótnia, grożenie, że nie wyjdzie itp itd i to Boże Narodzenie w nowym mieszkaniu, ja lat 3 i ten wielki szary papier, którego nie mogłam odpakować i miś z którym spałam do dnia ślubu.

Kilka lat później moim ówczesnym marzeniem było mieć lalkę z siateczką na włosach - ot kaprys małej dziewczynki - oczywiście, że ją dostałam i to z tłumaczeniem, że to "murzynka" ale innej nie było. Nie zależało mi jaki kolor "skóry" ma mieć moja lalka, najważniejsza była ta siateczka na włosach.

 Pierwsze "dorosłe" kosmetyki - cienie do powiek - tata powiedział, że widział jak maluje się na niebiesko - o matko!! i dlatego kupił mi paletkę cieni w odcieniach granatu i niebieskiego.
Czerwony plecak - nigdy, nigdzie, u nikogo nie widziałam takiego samego - skąd on go wziął, gdzie kupił - nie wiem. Tata był zodiakalnymi Rybami, ale bardziej pasował mi do Byka - konkretny, działający, gospodarny. Porozumiewaliśmy się bez słów, mieliśmy swoje tajemnice, hasełka. To on nakazał (tak nakazał) mi ugotować pierwszą w życiu zupę ;)

A co dostałam od Niego niematerialnego? Szacunek do ludzi bez względu na wiek i status zawodowy czy materialny. Tata był kierownikiem działu socjalnego w fabryce, miał pod sobą 50 kobiet: i urzędnicze,k i kucharek, i sprzątaczek - każdą spotkaną pocałował w rączkę, każdej pierwszy mówił "dzień dobry" - potrafił ochrzanić ale zawsze robił to z klasą, często na osobności, nigdy nie przekraczając pewnych granic. Nauczył mnie śmiać się z siebie, żartować z ludźmi ale nie z ludzi. Brak mi go bardzo.   Mój tato to taki tarotowy Król denarów.


Kuzyn Piotrek

Zginął w wypadku samochodowym w dziwnych okolicznościach - bo ciężko sobie wyobrazić i wytłumaczyć jak na prostej drodze można nagle, bez powodu zjechać na przeciwległy pas, uderzając w koło (to nie była czołówka) samochodu ciężarowego - początek sierpnia 1996 roku mając 29 lat i zostawiając maleńką córeczkę.
Z Piotrkiem byliśmy jak rodzeństwo, bo kiedy był mały jego mama bardzo ciężko zachorowała, na tyle ciężko, że przez długi czas nie mogła się nim zajmować - do 7 roku życia mieszkał u naszych dziadków, u których przez jakiś czas mieszkali moi rodzice. Niewiele pamiętam z tego wspólnego mieszkania, gdyż byłam o 4 lata młodsza od Piotrka. Moja mama była ciocią, ale mój tata zawsze był nazywany "Mistrzu" lub 'Mistrzuniu" - "wujkiem" prawie wcale. Piotrek mieszkał w Warszawie, ale każde, całe wakacje spędzaliśmy razem - był pod opieka moich rodziców. Piotrek był moim świadkiem na ślubie i ojcem chrzestnym mojego syna.

Nauczył mnie tańczyć, baaa nauczył mnie tańczyć jak kobieta - ja zawsze (nawet teraz) lubiłam w tańcu prowadzić - może przez to nie umiem tańczyć w parze, a już z moim mężem to w ogóle. Piotrek krzyczał - to ja jestem facetem, ja prowadzę, nie szarp się :). Do pójścia do liceum nazywał mnie "małolatą" czego nienawidziłam - zawsze miał "fajnych" kolegów i chcąc jakoś zwrócić ich uwagę, nagle czegoś bardzo chciałam od brata - na co on 'małolata nie przeszkadzaj" i już było po moim "przypodobaniu".

Jako dorośli byliśmy dla siebie wsparciem zwłaszcza w zrozumieniu męskiego/damskiego punktu widzenia. Kiedy skarżyłam się na swojego męża Piotrek mówił, ale to nie tak, bo wiesz, bo my faceci to inaczej.... Podobnie było kiedy ja mu wyłuszczałam co kobieta ma na myśli robiąc to...
Po śmierci - najpierw przyszedł się pożegnać - pierwszy raz (wiem to jest bardzo trudne do wytłumaczenia) stanął u mnie w drzwiach - duch, cień, energia - rozłożył ręce jakby chciał się przytulić.. a ja za nim się zorientowałam przeszłam przez 'niego". Przez pół roku śnił mi się co noc, ostatni sen był taki, że przyjechała do mnie ciotka (jego mama) ubrana w czarny płaszcz, weszła do mojego domu, zapytałam co się stało, że przyjechała a ona - przywiozłam ci kogoś i otworzyła szerzej drzwi - wszedł Piotrek, ale ja się nie ucieszyłam. Dopadłam do niego i zaczęłam go uderzać pięściami, płacząc i krzycząc dlaczego mi to zrobił, dlaczego udawał że nie żyje, on spokojnie odparł, że musiał od tego wszystkiego odpocząć. Nie wiem od czego, mogę się tylko domyślać.

Piotrka brakuje mi jako przyjaciela. On był Strzelcem, ale nie był w ogóle jak on. Był bardzo lubiany, ciepły, serdeczny, pomocny, życzliwy i bardzo, bardzo wrażliwy i delikatny emocjonalnie. Może miał depresje o której się wtedy nie mówiło, w młodości przeszedł jedno załamanie nerwowe - dlatego mimo, że kiedy zginął był młodym człowiekiem - wpasowałabym Go w króla kielichów.

Teść

Kolejny ważny mężczyzna w moim życiu, zmarł najprawdopodobniej na zawał w sierpniu 2002 roku w wieku 67 lat. Spokojny, cierpliwy, dobry, człowiek. Świetny dziadek - jak to się śmialiśmy miał 3 nałogi - papierosy, totolotka i słodycze. Zwłaszcza z totolotkiem musiał ukrywać się przed teściową. W tym celu zabierał mojego syna na spacer - nad staw karmić kaczki, potem do drugiego parku gdzie był miejski zegar, po drodze odwiedzając ulubiona kolekturę. Mój syn nigdy go nie wydał choć teściowa nieraz podpytywała smyka gdzie był z dziadkiem i co robił.

  Nie sądziłam, że z zupełnie obcym człowiekiem (bez więzów krwi) tak świetnie przyjdzie mi się dogadywać, mieliśmy do siebie szacunek - nie traktował mnie jak "gówniarę" co to nic nie umie, nie zna się i księcia z bajki wzięła za męża ;) Teść traktował mnie poważnie, również potrafiliśmy porozumieć się samym spojrzeniem, czasem mieliśmy sprzeczki ale wszystko z klasą, i nigdy nie obrażaliśmy się wzajemnie, ani na siebie.

 Teść był świetnym opiekunem moich dzieci - nie sądziłam by mężczyzna  - starszy - umiał np przewinąć dziecko - mimo, że jak to teściowa mówiła "swoimi dziećmi się nie zajmował". Owszem musiałam się przekonać, uwierzyć, że teść to potrafi i chce, i daje sobie radę - był niezastąpiony w opiece - przez to dawał mi ogromne poczucie bezpieczeństwa, bo wiedziałam, że w razie np choroby któregoś z moich dzieci, mój teść chętnie zostanie i nie jako figura, ale i poda lekarstwa, i zabawi, i zrobi jeść.
Zegary... zapomniałam że 4 nałóg teścia to zegary - stare z wahadłem - był samoukiem jeśli chodzi o umiejętność naprawy - zaraził mnie - ze staroci uwielbiam właśnie zegary, mamy ich w domu kilka - jeden właśnie od teścia, ten co dziwne - stanął w godzinie śmierci teścia 23.40. Jeden, teść mi zepsuł za mocno nakręcając i miał go naprawić i nie zdążył, kolejny dostałam od babci - bo teść będzie umiał się nim zaopiekować.

Teść kojarzy mi się trochę z Papieżem trochę Cesarzem, a trochę  2 monet, choć sam  Lew lub Panna - umiał tak żonglować gotówką, że teściowa nigdy nie była zorientowana ile sobie zostawił (teść po opłaceniu rachunków oddawał pensję/emeryturę teściowej).

Babcia Marysia

Wspólna babcia moja i Piotra, zmarła w lutym 1997 roku mając 83 lata. Nie chodziłam do przedszkola, zajmowała się mną właśnie ta babcia - mieszkaliśmy "blok w blok". Przez chyba 2 lata miała nas wspólnie z kuzynem - no trochę z nami "użyła". Jedna z sąsiadek babci powiedziała kiedyś, że woli mieć swoich 9 dzieci jak nas dwoje. Coś w tym było, bo babcia wołała nas przez okno na obiad - kilkukrotnie, bez efektu - brała garnek, łyżki i schodziła z II piętra (stare budownictwo) i ganiała nas wokół piaskownicy karmiąc. Tamta sąsiadka wychylając się z okna tylko raz wołała imię najstarszego dziecka będącego na podwórku - to zbierało młodszą gromadkę za rękę i szło na górę - no bywa.
Babcia uczyła mnie wierszy "Małpę w kąpieli", "Kopciuszka", śpiewać piosenki, tańczyć walca, próbowała mnie uczyć dziergać na szydełku - umiem ale nie mam cierpliwości.;)

Babcia miała demencję i pamiętam jak właśnie 1 listopada mama poprosiła mnie bym popilnowała babci, bo ona musi iść na cmentarz, poszłam do babci z córką - małą półroczną. Babcia zwykle otępiała, smutna, przygaszona bardzo ożywiła się  na widok Ju, bardzo chciała ją wziąć na ręce - bałam się, że ją upuści, albo coś zrobi - babcia w chorobie była bardzo nieprzewidywalna.  Dałam Jej dziecko, asekurując a babcia - uśmiech na twarzy, zaczęła mówić do prawnuczki, kołysać, tulić, śpiewać, opowiadać - to był taki niesamowity przebłysk w Jej chorobie, niesamowita zmiana, jakby wypłynęła z głębi, cieszę się, że wówczas byłam z babcią i małą Ju, bo  za trzy miesiące już babci nie było.

Babcia była bardzo zaradna, umiała zrobić coś z niczego, umiała skromność (chodzi mi o byt) przemienić w może nie luksus ale w to, że nie odczuwało się, że jest biedniej. Tata mój powtarzał z nostalgią "ach te przyjątka u Rezlerki"  ;) Przyjątka na których stoły się uginały a babcia w białym, wykrochmalonym fartuszku z uśmiechem podawała do stołu. Te przyjątka (święta, imieniny, czasem niedzielny obiad), na których mój dziadek obcałowywał jej ręce od końców paluszków, po ramionka, mówiąc "moja ukochana, najukochańsza małżonka", a ona z udawanym krygowaniem się, uśmiechem, wyrywała te ręce mówią "no już nie całuj mnie stary dziadu". Tylko, że ten "stary dziad" był o 6 lat młodszy od niej, nieziemsko przystojny i do dnia śmierci zakochany po uszy.

Najlepsza szarlotka jaką jadłam to była jej - chałka, którą pleść nauczyła ją Żydówka, naleśniki, knedle ze śliwkami, dżemy, przetwory. Po babci Marysi nie załamuję się w kryzysowych sytuacjach, zawsze umiem znaleźć wyjście, umiem ryzykować i umiem gospodarować pieniędzmi.

Babcia została w wojnę sama z malutkim dzieckiem (mamą Piotrka) i dała sobie radę. Po wojnie poznała dziadka.. a i znów plącze się 1 listopad.. Wiem zanudzam ale... Moja babcia poznała dziadka handlując tytoniem, obok niej stoisko miał rodzony brat dziadka, do którego dziadek przyjechał. Zeniu pomóż pani Marysi, powiedział brat i tu opowieść dziadka" to ja wziąłem wagę od jedną pachę, stoliczek pod drugą i zaniosłem do domu, wszedłem i oniemiałem, czyściutko, pięknie, zaraz od babci Zosi przybiegła Elżunia i myślę sobie, jak i kiedy ta kobieta ma czas - cały dzień handluje, a tu tak czyściutko i dziecko zadbane." To był chyba lipiec albo sierpień zaraz po wojnie 1945 rok. Natomiast babcia powiedziała tak - miałam trzech starających się (panów, którzy chętnie by się z babcią ożenili) ponieważ nie mogłam się zdecydować, którego wybrać powiedziałam każdemu, że ten który pierwszy przyjdzie po mnie 1 listopada i pójdzie na cmentarz, ten zostanie moim mężem". Rano odsłaniając zasłony zobaczyła, jak dziadek z kwiatami zmierza w kierunku jej domu. My się śmieliśmy, że dziadek całą noc siedział na wycieraczce, a to że go babcia widziała idącego to on rozprostowywał nogi. Ślub wzięli po 3 tygodniach 18 listopada :)
Jeszcze tylko o szarlotce - babcia upiekła, pokroiła położyła na paterę i zaniosła do pokoju, coś się zakręciła ale przypomniała sobie, że nie zaniosła talerzyków, wchodzi a tam dziadek siedzi przy stole, z podsuniętą paterą pod brodą i wcina szarlotkę z której już niewiele zostało. "Bój się Boga Zeniu zjadłeś tyle kawałków" "A to nie było wszystko dla mnie?" - zapytał zaskoczony - i tak sobie żyli ponad 50 lat. Babcia to taka królowa monet - zaradna, mądra, dobra matka, babcia, żona - mała Cesarzowa.

Babcia Maryla

Również Marianna, ale wszyscy nazywali ją na jej wyraźne życzenie Maryla. Umarła na początku września 2007 roku w wieku 95 lat. Była trudna we współżyciu i życiu, dopiero na starość jakby zaczęła doceniać nas wszystkich, to co osiągnęliśmy przestało mieć dla niej znaczenie, ale to jacy byliśmy....  ale dziś mówię tylko o dobrych rzeczach. Przeżyła mojego ojca, a swojego syna o 3 lata. Powiedziała, że nie ma nic gorszego niż przeżyć własne dziecko bez względu na to ile ono ma lat, zwłaszcza, że mój tatuś potrafił zadzwonić do babci z udawaną pretensją, że nie złożyła mu życzeń (babcia bardzo pilnowała wszelkich rodzinnych ważnych dat i obdzwaniała rodzinę przypominając kto ma urodziny, imieniny, czy inne rocznice). Babcia zaskoczona pyta z jakiej to okazji życzenia, bo to ani urodziny, ani imieniny - mamo, Dzień Dziecka.
Babcia świetnie czytała "Pchłę Szachrajkę", dziergała na drutach swetry, kamizelki (jeszcze moim dzieciakom), piekła najlepszy piernik - którego przepisu nie zdążyłam wziąć, drożdżowe pieczone w prodiżu, flaki z pulpetami. Nieprzebrane źródło historii rodzinnych od własnego dziadka, prababci po współczesność. Dzięki niej to ja jestem skarbnikiem pamiątek rodzinnych, dokumentów, zdjęć. Widocznie wśród wszystkich wnucząt dostrzegła we mnie osobę dla której takie pamiątki będą ważne, będą szanowane, a korzenie rodzinne nie zaginą. Obdarowywała nas książkami w których pisała indywidualne dedykacje, osobiste i trafione. Dla mnie babcia Maryla to przedstawiciel swojego znaku zodiaku - Barana - królowa buław.

Prababcia Maria

Tak jak pisałam, mam szczęście do imienia Marianna. Moja prababcia zwana przez nas pieszczotliwie "babcia staruszka" umarła w 1989 roku w czerwcu mając 94 lata.  Ukochana babcia mojego taty, która go wychowała. Ciepła, serdeczna, czuła drobniutka istotka, taka krucha i delikatna. Opowiadała najpiękniejsze bajki - moja ulubiona to "O dziadzie, babie i śmierci". Obie z Marylą smażyły najlepsze placki na świecie. Co z tego, że znam przepis i wiem jak się robi jak mi takie nie wychodzą i już. Mój tato bardzo, ale  to bardzo Ją kochał, nie dał jej się ruszyć na krok, wszędzie jako dziecko jeździł z babunią - to ona wpoiła w Niego ten szacunek do ludzi, który mi przekazał. Babcia robiła też rybę faszerowaną, bez której nie wyobrażamy sobie świąt Bożego Narodzenia. Babunia to taka królowa kielichów z Kapłanką - co to mojemu tacie grzała kapcie w piekarniku i w środku nocy obiad odgrzewała, kiedy  wracał od kolegów z brydża. ;)

Dziadek Zenon

Wspomniany tata mojej mamy, a mąż babci Marysi. Zmarł pod koniec października w 1998 roku
mając 78 lat. Mimo, że nigdy nie podniósł głosu, nie był surowy, nie uderzył - miał bardzo duży autorytet, wręcz czułam do Niego respekt, miał charyzmę. Miałam nauczyć się czytać wiersza, a on powiedział, że mam go umieć na pamięć - to się go nauczyłam, bez mrugnięcia i cienia protestu.

 Był pół Austriakiem, dzieckiem dwujęzycznym, choć nigdy nie słyszałam ani słowa po niemiecku, miał traumę związaną z wojną i z obozem pracy do którego trafił w wieku 20 lat.

Robił niesamowite wino z porzeczki z własnej działki, winko, którym uraczył 6 -latkę, o którym to fakcie niezwłocznie poinformowałam zakonnicę na lekcji religii. Moja babcia siedząca z tyłu (lekcje były w domu katechetycznym przy kościele), cała w pąsach próbowała wyjść z sytuacji, sycząc że to był soczek, na co ja uparcie i głośno twierdziłam, że nie soczek tylko wino. :P

Dziadek był uczciwy, bardzo honorowy, sprawiedliwy. Dla babci i swojej rodziny mógł poświęcić dużo. Kochał moją ciotkę jak własną córkę, choć mama twierdzi, że może nawet bardziej, bo Elusia wychowywała się bez ojca, ale to moja mama  (straszna psotnica) zajmowała szczególne miejsce w jego sercu.
 Średnią szkołę (technikum - 5 lat) skończył po wojnie - już moja mama była na świecie, bardzo ambitny - widziałam Jego świadectwo maturalne praktycznie same 5 i kilka 4. Był dobrym organizatorem, nauczycielem - miał pod sobą uczniów na praktykach.
Opowiadał mi bajkę "O żołnierzu i wilku" i nauczył mnie grać w karty - w 1000 - najpierw dobieranego, a później w normalnego. Dziadek kojarzy mi się z królem mieczy, a może to typowy Cesarz?

Dziadek Henryk

Tata ojca, mąż Maryli zmarł na zapalenie płuc w sierpniu 1977 roku mając 75 lat, miał za sobą ciężkie wojenne przeżycia - 5 lat w obozie jenieckim (przedwojenny oficer) i doświadczenia medyczne robione na nim.
 Mało Go pamiętam, bo kiedy zmarł miałam niecałe 6 lat. Podobno kochał mnie najbardziej ze wszystkich wnucząt. Był perfekcjonistą i pedantem - w nocy o północy, po ciemku potrafił u siebie w pokoju znaleźć coś, co w danej chwili było potrzebne. Nawet w popielniczce miał porządek z jednej strony zapałki ułożone łebkami w jedną stronę, w innej części popiół a jeszcze w innej zgaszone pety.
Pamiętam jak leżał w łóżku ze złamaną nogą - z kuzynką przyniosłyśmy mu narwane w ogrodzie kwiatki, usiadłyśmy w fotelu i śpiewałyśmy "dziadku, drogi dziadku, nie chcemy jeszcze spać" - dziadek się śmiał. Pamiętam też, że wówczas mu powiedziałam: " Dziadku nie martw się, jak ci noga wyzdrowieje to pójdziemy do ogrodu i pobujam cię na hamaku".
Z dziadkiem i jego bogatym kawalerski życiem związanych jest wiele rodzinnych anegdot. Miał przed wojną motocykl, którego zarekwirował Niemiec mówiąc "Polacy nie są godni by mieć takie motocykle". Lubił życie towarzyskie, był wesoły, koleżeński tylko miał słabe zdrowie.  Król buław?

Teściowa

Zodiakalny Koziorożec, zmarła po ciężkiej chorobie w lutym 2003 roku mając 66 lat. Cóż, dziś ma być tylko o rzeczach pozytywnych i na takich się skupię. Jej świetny sernik był hitem naszego wesela, umiała jak nikt zrobić przepysznie puszysty serniczek z "byle jakiego" sera, w życiu nikt by nie pomyślał, że z takiego "nic" może wyjść coś tak przepysznego.
Niezapomniany barszcz czerwony, który uwielbiała także Ju, pasztet i... pierogi, które wspólnie z wnuczką lepiły. Za uszka ją podziwiałam, równiutkie, malutkie - dla mnie nie do osiągnięcia. Pyszne ciasto na pierogi - " no przecież to nic wielkiego, bierzesz mąkę, wodę, czasem jak masz to jajko i sól - zagniatasz i już" No dla mnie nie już - za to Jej syn, a mój mąż wyrabia ciasto jakby się z tym urodził. Nauczyła mnie jak się robi kopytka, a w zasadzie dała wskazówkę, że nie należy ciasta długo zagniatać bo rzednie. I tu może powiem rzecz bolesną i smutną. moja teściowa nauczyła mnie jaką teściową nie być. ;)
 Z moją teściową mam największy problem z dobraniem karty tarota, bo była dla każdego inna - dla mnie jak paź mieczy - doszukująca się co złego robię, zwłaszcza jej synkowi, dla synów i wnuków była Cesarzową - matką i głową rodziny, gospodynią,  dla znajomych 3 kielichów - wesoła, zabawowa, miała piękny głos, dla teścia królową mieczy - na dystans. Dla każdego przybierała inną maskę - a może w sumie była Magiem?

Wujek Longin

Ostatni na mojej liście, umarł na zawał w 1988 albo 1987 roku - tata Piotra. Miałam z Nim najmniejszy kontakt - ot wujek Loniek, ale mam w pamięci jedną bardzo dla mnie miłą sytuację.

Moje urodzinowe kieszonkowe  wydawałam na wigilijne prezenty dla najbliższych. Zawsze starannie się do tego przygotowywałam. Pamiętam jak stałam pod kioskiem i zastanawiałam się co kupić właśnie wujkowi pod choinkę. Pani sprzedająca chyba chcąc się mnie trochę pozbyć  doradziła mi maszynkę do golenia - taką na żyletki i ja to dałam wujkowi. Kiedy przyszło do rozpakowania prezentów, wujek wyjął maszynkę obejrzał i bardzo mi podziękował, mówiąc że jest jego wymarzony prezent, bo stara maszynka właśnie mu się zepsuła, a ta mu się bardzo przyda. Nie wiem czy to była prawda - ale tym wyznaniem sprawił mi ogromną radość, taką którą pamiętam do dziś. Radość małej dziewczynki, która z wielką dozą nieśmiałości dawała prezent, który mógłby się nie spodobać.

Strasznie mi trudno dopasować kartę do wujka, ale do tego wydarzenia najbardziej pasuje mi 6 monet - dostał,  oddał i sprawił wielką radość.

Oczywiście jest jeszcze sporo zmarłych jak w każdej rodzinie, ale ich już nie znałam osobiście - pamiętam, bo wiem o nich dużo z opowiadań i dopóki o nich będę myśleć dopóty żyć będą....

Pomyślcie i Wy o waszych najbliższych zmarłych, ale o samych dobrych rzeczach jakich od nich dostaliście.